To wtedy Stonesom udało się ubrać swoją legendę w stosowne dźwięki.
53
W albumie Exile on Main St. chodziło nie tyle o piosenki czy ich wykonanie, ile o nastrój. Czyż bowiem nie słychać na tej płycie znoju półbogów rocka, pocących się nad instrumentami w piwnicy francuskiej rezydencji z widokiem na Morze Śródziemne? To tam, otoczeni przez naćpanych znajomych i przypadkowych gości, popołudniami zajadali się homarami, by potem pracować przez całą noc. Nigdy wcześniej Anglikom nie udało się równie trafnie ubrać swojej legendy w dźwięki. Na Exile on Main St. The Rolling Stones zbliżyli się też jednak do awangardy pełną gębą — dzięki wszystkim niedoskonałościom produkcji i nagrań udało się im osiągnąć efekt, który w bardziej kontrolowanych okolicznościach nigdy by się nie objawił.
„Exile on Main St. to najlepszy rock’n’rollowy album wszech czasów. Nie chodzi tylko o to, że nagrał go najlepszy rock’n’rollowy zespół w willi na południu Francji, otoczony niewiarygodnym pięknem i dekadencją. Liczą się też zdarzenia, których nie słychać”.
Na każdą piosenkę w stylu „Tumbling Dice” czy „Torn and Frayed” — najbardziej spójne utwory na płycie — przypadają tu eksperymenty, takie jak „I Just Want to See His Face” lub „Let It Loose”, nie tyle uformowane do końca myśli, co pełne możliwości sugestie. Co więcej, blues, który swego czasu służył grupie do opisów ludzkich zmagań, teraz brzmiał dziwnie i tajemniczo. Stonesi stali się uosobieniem dezorientacji i zagubienia, o których wcześniej tylko śpiewali.